piątek, 23 grudnia 2011

I'm back!

Podroz, przynajmniej ta wlasciwa, bo nadal jestem w drodze, tym razem na pare dni w ojczyznie, dobiegla konca. Przyszedl czas na podziekowania, a zatem... Dziekuje 'temu drugiemu co ze mna pojechal', ze wytrwal psychicznie, choc wiem, ze nie bylo latwo. Dziekuje firmie 'Chang', oficjalnemu sponsorowi wyjazdu. Dziekuje wszystkim pigmejom i tubylcom, za umilenie wyjazdu. Dziekuje wreszcie dwom Tajom z ciezarowki marki Isuzu, za ukazanie piekna podrozy!

Czy bylo warto? Pomimo bolu i zmeczenia, bylo. Czy bede podrozowal dalej? Jordanio, szykuj sie! Czy mam zamiar w koncu cos opisac? Stay tuned.

A tymczasem...

wtorek, 15 listopada 2011

Zaczytany, zabiegany...

Codzienne obowiazki, przygotowania do wyjazdu, sporo pracy no i 'goraczka zlota'... do tego dosc spore rozgoryczenie postawa Fisherów i 'jastrzebi' sprawilo, ze primo na nic nie mam czasu, secundo nawet jak czas jest, to sie odechciewa.

Ciezkie sa te ostatnie dni przed wyjazdem, jestes tak blisko, czujesz piasek pod stopami i morska bryze na twarzy, az tu nagle budzisz sie i myjac zeby zdajesz sobie sprawe, ze przed toba ostatni stocktake w Lofcie, jeszcze jedna deliverka w Planie B i weekend. Z dupy weekend, w ktorym jak zaczynasz pracowac w piatek, to konczysz w niedziele po poludniu, wykonczony i na granicy zalamania nerwowego (australijskie Clapham...). Nie lubie tej piatkoniedzielnej rutyny. Nie lubie spac mniej niz 7 godzin. Nie lubie tez gdy 'ten drugi co ze mna jedzie' nie daje mi spac w najmniej spodziewanym momencie... 'selfish prick' krzyknal Paulie Gualtieri...

Gdzies w miedzy czasie czytam sobie 'Goraczke' Tomka Michniewicza. Niby spoko, przyzwoity jezyk poparty ogromna wiedza, cudowne opisy odwiedzanych miejsc i spotykanych ludzi... ale to jednak nie jest to. Choc wszystko jest na faktach, wiekszosc dla zwyklych smiertelnikow wydaje sie nieosiagalna fikcja. Sprobuj dziecku w Afryce opisac sklep pelen slodyczy i miej nadzieje, ze uwierzy... Po prostu zupelnie inna ksiazka, anizeli 'Samsara', z ktora sie utozsamialem, chcialem byc jak Kaczor, bylem gotowy spakowac plecak i nastepnego dnia odwiedzic farme skorpionow, wypic krew weza z bijacym w srodku sercem zabitego plaza, czy spedzic tydzien w dzungli jedzac ryz z ryzem. Opis backpackerskiego zycia w pelnym tego slowa znaczeniu, 'high life' jak by to powiedziala moja 11-letnia siostra! No wlasnie, czas zaczac sie pakowac...

piątek, 11 listopada 2011

Klasyka gatunku

Kazdy z nudow przeglada youtube’a. Kazdy ma swoje ulubione filmiki, klasyki gatunku, jak ja zwyklem to nazywac. A jako, ze dzis 11 listopada, Narodowe Swieto Niepodleglosci oto jeden z moich klasykow… dosc kontrowersyjny, wulgarny, ale z jakze prawdziwym, patriotycznym przeslaniem!

Wielu ludzi uwaza, ze ci co wyjechali zarabiac na zycie poza granicami ojczystego kraju nie ma prawa nazywac sie patriotami. Ja sie z ta teza nie zgadzam. Uwazam sie za patriote z krwi i kosci. Wyjechalem na saksy nie dlatego, ze nie kocham mojego kraju, czy tez zostalem przez niego skrzywdzony. Wyjechalem poniewaz moj zawod jest traktowany przez pracodawcow w Polsce jako dorywcze zajecie dla studentow dziennych, z ktorymi podpisac mozna umowe na zlecenie za najnizsza stawke krajowa i w glebokim powazaniu miec ich kwestie swiadczen zdrowotnych. A jak nie studiujesz i nie daj Boze zlamiesz w pracy noge, to sie nie martw, zaczniemy kombinowac… Inna sprawa, ze chcac sie rozwijac za barem nie mozesz pracowac w miejscu, gdzie sazerac podawany jest na lodzie, a mai tai miesza sie z poetycko brzmiacymi ‘sokami egzotycznymi’.

Wiec poki co opcje na powrot sa dwie, albo ktos zaproponuje mi normalne warunki pracy i pelna swobode dzialania, albo musze odczekac, uzbierac i otworzyc cos swojego, gdzie nikt nie doswiadczy niebieskich drinkow z parasolka, czy godfathera z sokiem grejpfrutowym…

czwartek, 10 listopada 2011

Re:

Zasypywany mailami od czytelnikow z pytaniami - jak to wszystko sie zaczelo?, skad nagle taki zwrot w twoim zyciu? - spiesze z odpowiedzia :D

Otoz w czerwcu, po pewnych perturbacjach zyciowych, przelecialem 1500 km, przejechalem pociagiem kolejne 250 km, przeszedlem z buta kolejne 5 km, stalem samotnie pod scena 8 godzin… by uslyszec jak, poprzedzeni przez Eldo i Cunninlynguists, Dilated People rapuja, jako przedostatni akt wieczoru, ‘I can’t live my life this way’. Cos tam w srodku peklo, cos stalo sie krystalicznie jasne. Potem byl szybki telefon do Londynu nastepnego dnia, aprobata ‘tego drugiego co ze mna jedzie’, na koncu ‘Samsara’ Michniewicza i po miesiacu mialem bilet do Azji.

Swiat jest zbyt ciekawy, a zycie zbyt krotkie, by spedzic je w jednym miejscu. Od zawsze bylem marzycielem, lubilem geografie i niedostepne krainy. Stojac 17 czerwca pod scena stadionu Start w Lodzi zdalem sobie sprawe, ze czas najwyzszy zaczac podrozowac, bo nie chce obudzic sie w wieku 35 lat z wyjazdem na kolonie do Funki, jako najwieksza przygoda mojego zycia… Tymbardziej teraz gdy, mieszkajac w UK i nie piastujac posady kierowniczej, moge finansowo pozwolic sobie na spelnianie swoich marzen. Zycie w Anglii jest prostsze. Gorsze, ale prostsze. I przede wszystkim nie stwarza niepotrzebnych przeszkod: loty z Heathrow sa najtansze z Europy, szczepienia (reka nadal boli…) sa darmowe, nie musisz zarabiac kokosow, by dostac karte kredytowa, ktora mozesz zaplacic za wszystko online, przy odrobinie szczescia bank dorzuci ci travel insurance za drobniaki, a jak jestes bystry to zalozysz sobie dodatkowe konto w banku, ktory nie pobiera zadnych oplat przy wyplatach z bankomatow na calym swiecie. Przy takich warunkach grzechem byloby prowadzic ‘normalne’, w polskim tego slowa znaczeniu, zycie.

'Let me tell you a couple or three things'!

Notka sentymentalna. W poniedzialkowy wieczor, wraz z 'tym drugim co ze mna jedzie', zasiedlismy po raz ostatni w tym roku przed ekranem telewizora, by delektujac sie manicotti, popijajac wloskim winem (gejada jakich malo...), obejrzec finalny odcinek 'Sopranos'. Mniej wiecej od stycznia, wpierw w towarzystwie pewnej temperowki, pozniej juz tylko jako dwa samotne olowki, delektowalismy sie ta seria. Seria pelna dramy, akcji, smierci, psychologicznego podejscia do ludzi, no i nareszcie niesamowitych tekstow, dialogow! Wszystkie: fat fuck, canolli, goomah, Skip, googootz, fucking A!, am I fucking smilling?, etc, na dobre przyjely sie w moim codziennym slowniku.

Christopher Moltisanti, Silvio Dante, Paulie Gualtieri, Bobby Baccalieri, John Sacramoni, Phil Leotardo, Uncle Junior, i przede wszystkim Tony Soprano - dziekuje! Dziekuje za wypelnianie mi wolnego czasu, dziekuje za mozliwosc podszkolenia angielskiego, dziekuje za obfita dawke smiechu. Dziekuje takze, z tego miejsca, pewnej wspomnianej wyzej temperowce, ktora obdarowujac mnie box setem Sopranos, sprawila mi najlepszy bozonarodzeniowy prezent w moim dotychczasowym zyciu ;)

I jakze by inaczej, najlepsze, co wedlug mojej subiektywnej opinii, spotkalo kinematografie i telewizja komercyjna razem wziete zakonczylo sie przy akompaniamencie najlepszej, wedlug mojej subiektywnej opinii, piosenki w historii muzyki.


Cos sie konczy, by cos sie moglo zaczac... Zegnaj New Jersey, witaj Bangkoku!

sobota, 5 listopada 2011

'The memory remains'

Czwartkowy wieczor przypomnial, obudzil we mnie, dawne wspomnienia... wszystkie wyjazdy z Astoria do Lodzi, Warszawy, Inowroclawia, Wloclawka, Kolobrzegu, Slupska; podroze za gowniarza na gape pociagiem, by moc zasiasc na przeciwleglej prostej przy ulicy Sportowej; rok 2002, gdy wraz z Piotrem J. pokonywalismy trzy metrowy plot i kordon policji, by znalezc sie na plycie glownej wyzej wspomnianego stadionu, swietujac, wdrapujac sie przy okazji na vana, ktorym wyjechali zuzlowcy do dekoracji, ostatnie mistrzostwo Polski ukochanej Polonii; moja piwnice zawalona kilkoma, wyniesionymi na taczce po kryjomu z magazynu drukarni, 50kg workami pelnymi kuleczek od dziurkacza, czy rolek od kas fiskalnych; wszystkie Grand Prix w Bydgoszczy, lacznie z tym, gdy wdrapujac sie na ogrodzenie nie zauwazylem kilkucentymetrowej warstwy smaru; czy wreszcie mecze reprezentacji Polski podziwiane z tysiacem innych emigrantow w 'Bialym Orle' na Balham, z niezapomnianym, najwiekszym wybuchem radosci, jaki widzialem w swoim zyciu, przy okazji wyrownujacego na 2-2 gola w meczu przeciwko Portugalii!

Gdzies tam bardzo gleboko w srodku siedzi we mnie ta kibicowska dusza, potrzeba stadionowej adrenaliny, rywalizacji z grupa sympatykow druzyny przeciwnej. W czwartek zas rywalizacji nie bylo zadnej. Anglicy, z typowym dla siebie spokojem, caly mecz przesiedzieli, klaszczac czterokrotnie, tylko przy okazji goli, a udajac sie do domow (bo przeciez potem w metrze bedzie tloczno) na 10 minut przed koncem spotkania.

Zalosne. Zalosne, jak wiele na swiecie mowi sie o angielskich kibicach, a jak niewiele oni potrafia zrobic. Wystarczylo zapelnic zwawo dopingujacymi Polakami na emigracji, trybune za bramka i Wisla grala u siebie. Fajne przezycie, cos co spokojnie dopisuje do wspomnianych wyzej pozytywnych doznan zwiazanych z dopingowaniem. Przy okazji utwierdzajac sie w przekonaniu, ze Polacy, wraz z krajami Ameryki Poludniowej i Balkanow, stanowia swiatowa czolowke kibicow!

czwartek, 3 listopada 2011

Namiastka szczescia

Jako gowniarz nad ranem wychodzilem z domu, rzekomo do szkoly, odczekiwalem swoje za rogiem, az rodzice pojda do pracy, by moc w spokoju wrocic przed monitor komputera. To wlasnie tam, w pokoju przy Bydgoskiej 27a, spedzilem wiekszosc swojego poznogimnazjalnego-wczesnolicealnego czasu, wpatrujac sie jak ten duren w zmieniajacy sie komentarz meczowy Championship Managera. To wlasnie tam poznalem braci Brozkow, Swietochowskiego, Aghahowe, czy To Madeire. I to wlasnie tam, w wirtualnym swiecie, pod aliasem Svietlan Kovac, zdobylem lige mistrzow zarzadzajac Wisla Krakow. 

Ukochany klub z dziecinstwa, ukochane miasto do teraz. Wszystkie te magiczne mecze z Barcelona, Schalke, czy Parma, wszystkie mistrzostwa Polski sprawialy mi radosc. Jako gowniarz zawsze marzylem, by choc raz moc zobaczyc Zurawskiego, Szymkowiaka, Kosowskiego, Glowackiego, czy Brozka na zywo, na stadionie przy Reymonta 22 w Krakowie. Nigdy nie bylo mi dane, bo albo nie mialem kasy, albo bylo za daleko, albo jak juz mialem kase, to pilka nozna przestala mnie z dnia na dzien jarac... Teraz, dzisiaj, za pare godzin, moje marzenie z dziecinstwa stanie sie faktem! Zasiade z dwojka przyjaciol na Craven Cottage, podziwiajac swoja ukochana Wisle w boju z Fulham. Tak wiem, Biton to nie Zurawski, a Wilk to nie Szymkowiak. Tak wiem, przeciez pilke nozna mam w glebokim powazaniu... lecz sentyment z dziecinstwa pozostanie na zawsze! I co najsmiesniejsze, po raz kolejny zawdzieczam cos Londynowi, miastu, na ktore wiecznie narzekam, a ktore dostarczylo mi juz tylu niezapomnianych, magicznych przezyc ;)

środa, 2 listopada 2011

'Poszli na materace'!

Zwyczajem mafijnych sycylijskich rodzin rozpoczynam dzis wojne. Wojne z samym soba. Na 19 dni przed wylotem sprzedalem meble i sofe, godzac sie jednoczesnie na spedzenie ostatnich nocy przed wylotem na dmuchanym, gownianym, gubiacym powietrze materacu.

Paradoksem calej sytuacji jest fakt, iz dokladnie po roku pomagal mi sie pozbyc mebli ten sam kierowca, ktory mi je z Ikei pomogl przywiezc. Malo tego, okazalo sie, ze samemu byl niedawno w Tajlandii, tez z plecakiem, tez na niecaly miesiac, co prawda typowy joystick, co pojechal sie nawalic i zabawic z dziwkami, ale... Swiat jest maly. Na tyle maly, ze podobno, wedlug socjologow, od kazdej osoby na swiecie dzieli nas szesc usciskow dloni! I sczerze mowiac jestem w stanie w to uwierzyc, biorac pod uwage fakt, iz dobrze znam goscia, ktory uczeszczal do tej samej klasy podstawowki co Nicolas Batum, co z koleji otwiera mi mozliwosc poznania kazdego innego gracza NBA, co nie? ;)

Trudno pisze sie blog bez komputera, stalego dostepu do internetu. Masz cos w glowie, siedzisz w domu, wchodzisz do kafejki, siadasz i zapominasz, w czym pomagaja ci gadajacy po swojemu ciapaci, co tak naprawde chciales napisac, przekazac... jeszcze tylko xbox, telewizor, wiza, szczepienie i w droge!

poniedziałek, 31 października 2011

Bo ten chlopak w pilke kopie!

Przez ostatnie 1,5 roku dotknalem pilke do koszykowki siedem razy, z czego trzy nie wychodzac z pokoju, przekladajac ja z miejsca na miejsce... Regularnie zas, co poniedzialek, grywam w pilke nozna. Tak, tak, Krzysztof, ktory polowe swojego dziecinstwa spedzil na boisku do koszykowki, regularnie grywa w pilke nozna. Fajna sprawa, gdy u twojego boku biega syn Dusko Ajdera, legendy FK Rad, bylego reprezentanta Jugoslawii, fanatycy St-Etienne, Ervin z cala zgraja kuzynow z Albanii, na bramce stoi Matteo, ktory do 14 roku zycia byl podstawowym golkiperem szkolki pilkarskiej w Lille, w napadzie zas wymieniasz podania z czarnoskorym Steveninho, dumnie prezentujacym sie w koszulce reprezentacji Polski!

Brakuje mi koszykowki, brakuje mi sportu ogolem. Kiedys nie wyobrazalem sobie tygodnia bez biegania za pilka, niedzieli bez meczu. Dlatego kazda minuta spedzona na boisku przy Ferndale Road sprawia mi przyjemnosc, motywuje do wysilku, gry 'la passion'!

sobota, 29 października 2011

Prawdziwe 'zaskoczenie'

Co roku w Polsce nadchodzi w zimie dzien, gdy spadnie pierwszy snieg. Co roku w Polsce w ten sam dzien w wiadomosciach, czy radiu slyszymy jakze cenne 'zima zaskoczyla drogowcow'... Ja sie pytam - jak to k*rwa zaskoczyla? Od kiedy zyje, nie pamietam w Polsce zimy bez sniegu. Pada zawsze, nieraz mniej, nieraz wiecej, ale snieg w Polsce w zimie jest nieunikniony jak 'amen w paciezu'.

Zaskoczeni to z koleji moga czuc sie w tym roku Tajowie. Co prawda w porze deszczowej kropi czesto, powiedzmy nawet, ze codziennie, ale gora 15 minut i po klopocie. Wiec zakladajac, ze pada czesto, ale malo nikt nie mogl sie spodziewac tegorocznych nawalnic z wszystkimi ich konsekwencjami. Powodz, bo o niej mowa, zaskoczyla takze dwoch Polakow mieszkajacych w Londynie. Powolujac sie na najswiezsze zrodla woda utrzyma sie na powierzchni 1/3 kraju przez nastepne 6 tygodni, co zmusilo wspomnianych dwoch Polakow do zmiany trasy podrozy. I tak, nie wiedzac czy sie cieszac czy placzac, obralismy sobie za cel caly polwysep azji poludniowo-wschodniej. Przez Bangkok, Singapur, Jakarte, Kuala Lumpur, Bandar Seri Begawan, az po Manille na Filipinach. Trzydziesci dni, szesc panstw, szesc stolic, milion malych wysepek i dwoch olowkow spragnionych wrazen. Tak!

czwartek, 27 października 2011

Wszystko ma kiedyś swój początek...

Tylko w tym roku wylegiwałem się na plażach Lanzarote w styczniu, zrobiłem niezapowiedzianą wizytę rodzicom i przyjaciołom w Polsce, spędziłem walentynki w Rzymie, byłem na pierwszym meczu sezonu regularnego NBA rozgrywanym poza USA, byłem na meczu sezonu regularnego NBA z trzema (!) dogrywkami, spędziłem niemal cały czerwiec urlopowo, rozstałem się z dziewczyną, tracąc niezwykle cenną przyjaźń, byłem na meczu Arsenalu Londyn, kupiłem swój pierwszy pierścionek zaręczynowy, uczestniczyłem w karnawale na Nothing Hill, świętowałem 25 urodziny na plaży w Barcelonie, odwiedziłem niemal każdy liczący się cocktail bar w Londynie...

Czy można z życia korzystać bardziej? Mam nadzieję, że tak co postaram się udowodnić za pomocą niniejszego bloga. A zaczynamy tu i teraz, na dokładnie 25 dni przed wylotem do Tajlandii, gdzie spędzę okrągły miesiąc szukając tego, co jedni nazywają szczęściem, a dla mnie to po prostu lepsza jakość życia.

Od ponad czterech miesięcy żyje w pogoni za powyższym, staram się wiele zmienić, wiele planować. Porzuciłem konsumpcyjny tryb życia, staram się nie zwracać uwagi na to jak się ubieram, co mówią o mnie inni, najchętniej nie nosiłbym telefonu komórkowego, najważniejsze bym to ja był szczęśliwy. Porzuciłem też planowanie rodziny, odkładanie kasy na samochód, mieszkanie i chęć posiadania małego Tomka (no, bo jakże inaczej mógłby nazywać się mój syn, coś po Gollobie musi mieć :P). Może inaczej, nie porzuciłem, lecz odłożyłem na później, dając sobie 5 lat na poznanie świata, spełnienie swoich najskrytszych marzeń, odhaczenie wszystkiego co znajduje się na moim 'bucket list'.

Można powiedzieć stałem się hipisem, oczywiście bez przesady, nie chodzę na boso, nie jaram trawy 24/7, nie mieszkam w słomiance i słucham innej muzyki, ale ideologia odrzucania norm społecznych opartych na konsumpcji, rywalizacji i materializmie pozostaje ta sama. Od ponad trzech miesięcy stałem się tez bardziej śmiały, otwarty na ludzi, nowe doznania. Bo wiem, że tylko w taki sposób zobaczę więcej, będzie mi łatwiej w podróży.

Wiele ludzi marzy o tym, by polecieć do Afryki, wypić piwko na plaży w Rio, czy zobaczyć Tadż Mahal. Ja też posiadam swoje marzenia, tylko w przeciwieństwu do wielu, którzy całe życie czytają o dalekich lądach i śnią o przygodach, postanowiłem pewnego dnia podnieść wzrok znad książki, wstać z fotela, sprzedać meble, xboxa i wyruszyć im naprzeciw, by, cytując Twaina ‘za dwadzieścia lat bardziej nie żałować tego, czego nie zrobiłem, niż tego, co zrobiłem’!