sobota, 12 maja 2012

Tygodnia koniec i poczatek.

Piatek. I to nie 13-ego. Do Malindii, gdzie sie obecnie znajdujemy, droga laczona podrozowalismy przez dwa dni. Przyjechalismy tu zafascynowani zanzibarskimi plazami, chcac dalej odpoczywac. Przyjechalismy tu takze zacheceni przez Lonely Planet i ze zwyklej ciekawosci.

Lubimy z tym drugim co ze mna jezdzi szydzic z ludzi. Z reguly uwazamy sie za tych lepszych, ladniejszych i madrzejszych. Do Wlochow (a bynajmniej ja do takiego jednego...) zywimy najwieksza niechec. Wiec przyjechalismy tu spodziewajac sie wloskich resortow, lepszej pizzy niz w Neapolu, Naomi Campbell w Fermento Piano Bar i wyzszego, jak na Afryke, standardu obslugi. Przyjechalismy tu posmiac sie z tego wszystkiego.

Tymczasem to Malindii zakpilo z nas obydwu. Najwieksza dziura, w jakiej kiedykolwiek spedzilem noc... Psy, gdyby tu byly, szczekalyby dupami... A Wlosi? Owszem przebywaja tu, lecz tylko przez dwa tygodnie w listopadzie i to nie wynurzajac sie zza bram resortow. Szale goryczy przelala typowa, gastronomiczna pogoda... Tylko co tu robic, gdy nawet bar na Blawatkowej w Bydgoszczy ma wiecej do zaoferowania, a niewielki Solec Kujawski bardziej tetni zyciem we wtorkowe popoludnie...?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz