czwartek, 17 maja 2012

La passion!

13 pazdziernika 1995 roku (zgadza sie, az tak dobrej pamieci nie mam, za to potrafie zrobic dobry research), w piatek, bylem 9-letnim uczniem szkoly podstawowej numer 4 przy ulicy Slowackiego w Solcu Kujawskim. Zmierzalem wlasnie, po lekcjach, do babci Tereski, by jak co weekend, to wlasnie u niej spedzic kolejne dwie nocki. Babcie Tereske kochalem do tej pory glownie za jej ogromne serce i fakt, iz nie wiadomo jakim sposobem, zawsze miala w gornej lewej szafce w kuchni 'fabryke' batonow MilkyWay. Od 17 czerwca 1995 roku kochalem babcie Tereske za cos jeszcze.

W jedynym pokoju babcinej, ciasnej kawalerki, na stoliku, lezalo swiezo kupione wydanie specjalne magazynu Magic Basketball... od ktorego wszystko sie zaczelo. Magazynu, ktory obudzil we mnie trwajaca po dzien dzisiejszy pasje. Pasje, do ktorej pomimo braku telewizji kablowej, czy dostepu do internetu nie stracilem zapalu. Pasje, ktora wyrazalem wpierw sledzac wyniki i okrojone boxscory na telegazecie (strona 265, pamietasz?), czy czytajac wspomniane fachowe czasopisma, konczac na nalogowym ogladaniu meczy. Pasje, ktora na chwile, zamroczony, odstawilem na drugi plan, lecz nigdy o niej nie zapomnialem.

Liga NBA, bo o niej mowa, nigdy mnie nie skrzywdzila. Liga NBA nigdy nie sprawila mi bolu. Liga NBA jest najlepszym co mnie w zyciu spotkalo. Nawet, jesli dwukrotnie zawieszalas swoje rozgrywki przez ostatnie 15 lat nadal cie kocham. Nawet, mimo tych rozstan wakacyjnych, gdy w polowie czerwca odchodzisz w niepamiec i pozostawiasz mnie samego na cztery miesiace nadal cie kocham. Kocham cie za to ze dalas mi okazje zyc w czasach zmierzchu kariery Jordana, kocham cie za czasy Shaqa i Kobiego, kocham cie za czasy LeBrona, ba, kocham cie nawet za Vince'a Cartera i San Antonio Spurs, do ktorych w koncu dojrzalem! Jestes calym moim zyciem. Nawet, jak postawilem 2500 zl (myslisz, ze jestem idiota? ja mysle, ze mam cojones) na bedacych z nozem na gardle Dallas Mavericks w szostym meczu pierwszej rundy playoffs '07 i musialem pogodzic sie z porazka nie czulem do ligi NBA urazy. Czulem zadowolnie, ze czesc mojego zycia, ktora interesuje sie od 1995 roku jest tak nieprzewidywalna.

Do poznych lat mlodzienczych, mimo niewielkiego talentu, wciaz wierzylem, ze zagram kiedys w NBA, powtarzajac mamie, ze wyrwe ja z tego nudnego jak p*zda miasta, obiecujac wille na Florydzie. Lata mijaly, ja nie stawalem sie lepszy. Faktem stalo sie, ze kariery to ja za oceanem nie zrobie. Jednak od czego sa marzenia! Postanowilem, ze kiedys bede na meczu NBA, pojade do Stanow i dotkne to, o czym tak naprawde wiem w zyciu najwiecej. Jedni interesuja sie historia, inni sa dobrzi z matematyki, a ja tak naprawde dorby w zyciu jestem jedynie z pasjonowania sie National Basketball Association.

Zatrzymajmy sie w tym miejscu, mala dygresja. Nienawidze ludzi, z zasady, tak po prostu mam. Ale doceniam ludzi z pasja, i nie wazne czy zbierasz znaczki, suszysz liscie, znasz sie jak Adam na wedkarstwie, czy potrafisz, jak twoja stara, wyklaskac kazda piesn pana Piotra. Zycie bez pasji jest dla mnie bez sensu. Czlowiek bez pasji jest dla mnie nikim.

Ej! Bylem na meczu NBA, meczu sezonu regularnego! Meczu z trzema dogrywkami, pelnym dramaturgii i niesamowitych wrazem. A do tego nie musialem wyjezdzac z Europy. Czas najwyzszy postawic poprzeczke nieco wyzej. Czas najwyzszy spelnic swoje najwieksze zyciowe marzenie, pojechac do Nowego Jorku i zobaczyc to wszystko z bliska. A moze nawet zaczepic sie gdzies i podjac swoja prace marzen?


Tak, wiem Blazej, porobilem fotki, mialem pisac o koszulkach. No to jedziemy...

Zawsze mnie fascynowaly. Zawsze o nich marzylem. Zawsze zazdroscilem ich innym. Nigdy zas nie mialem na nie kasy. Gotowki przybywa, czasy sie zmieniaja, moje upodobania nie koniecznie... W wieku 26 lat, zamiast opiekowac sie dziecmi i martwic sie o byt rodziny moim najwiekszym problemem jest czy awansuje do playoffs w kolejnym, rozgrywanym na kanapie, sezonie w 2k'a. W wieku 26 lat, zamiast ubierac sie w koszule i piastowac kierownicze stanowisko od poniedzialku do piatku, cechuje mnie kolorowy t-shirt, najlepiej z motywem o koszykowce, czarne 'jordany' za kostke, a zyje z serwowania ludziom drinkow o nienormowanym czasie pracy. A jak chce wolne i wyjechac na miesiac do Azji to po prostu oswiadczam o tym Ajderowi.


Najchetniej oswiadczylbym o tym znowu. Bo to wlasnie tam, na targu Chatuchak w Bangkoku, serce zabilo nieco szybciej. Marbury z Knicks, Sugar Ray z Bucks, Webber z Kings, McKie z Sixers, czy Jordan z finalow '98... i co z tego, ze znoszone, ze najprawdopodobniej trafily tu prosto z kontenerow odziezowych czerwonego krzyza... ty i tak chcesz miec je wszystkie! Kupujesz tylko cztery, na wiecej nie mozesz sobie pozwolic, bo ten drugi co z toba pojechal zapomnial PINu do swojej karty kredytowej... jestes zly, ale jestes tez pewny, ze kiedys tutaj po to wszystko wrocisz!


Gdy w Kampali, zrezygnowani szukaniem autobusu do Bukoby, postanowilismy zapuscic sie w sam srodek miejskiego targowiska, nieco sie balem. Mielismy na sobie plecaki, uliczki byly waskie, a na dodatek jako jedyni biali skupialismy na sobie wzrok doslownie wszystkich. Znasz to uczucie, tez kiedys pierwszy raz w zyciu widziales murzyna, tez nie potrafiles oderwac od niego wzroku. Jesli nie znasz, to wyobraz sobie targ warzywny w sobotnie przedpoludnie w Koronowie... i dwoch czarnych z wielkimi plecakami probujacych sie odnalezc w tlumie. Tak wlasnie, z zachowaniem proporcji koloru skory, wygladalismy.

Katem oka dojrzalem 'pipeny' z 97, ten drugi byl lepszy, dostrzegl imitacje koszulki z sylwetka Jerry'ego Westa na ramiaczku. Strach minal, pojawilo sie podniecenie. Identyczne jak w Bangkoku. Szybka pogadanka ze sprzedawca, nakreslenie towaru i oto jestesmy prowadzeni przez caly targ z obstawa do stoiska z koszulkami NBA. Kidd z Mavs z debiutanckiego sezonu, Shaq z Miami, Kobe z 'osemka' z Lakers, Penny z Orlando... tym razem, za smieszne pieniadze, bierzesz je wszystkie... przeszukujesz kolejne trzy worki pelne uzywanych ciuchow... wiecej nie maja... a o to, ktora bedzie twoja, a ktora zgarnie ten drugi co z toba pojechal, bedziesz martwil sie pozniej!


'Wchodze w to!' - powiedzial kiedys Grzes po obejrzeniu filmu o parkourze. Ja tez postanowilem 'wejsc' w kolekcjonowanie koszulek NBA (a moze postanowilismy, Morris?). Ebay, allegro, nba store... wszystko fajnie, tylko cenowo i jakosciowo i tak nic nie przebije targow z uzywanymi rzeczami. Zapomnijcie o Nowym Jorku. Nastepny przystanek - Hong Kong. Nastepny cel - Rafer Alston z Bucks!


Koniec. Kropka. Czas isc na trening. Tylko w jakiej koszulce...?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz