Ciezkie sa te ostatnie dni przed wyjazdem, jestes tak blisko, czujesz piasek pod stopami i morska bryze na twarzy, az tu nagle budzisz sie i myjac zeby zdajesz sobie sprawe, ze przed toba ostatni stocktake w Lofcie, jeszcze jedna deliverka w Planie B i weekend. Z dupy weekend, w ktorym jak zaczynasz pracowac w piatek, to konczysz w niedziele po poludniu, wykonczony i na granicy zalamania nerwowego (australijskie Clapham...). Nie lubie tej piatkoniedzielnej rutyny. Nie lubie spac mniej niz 7 godzin. Nie lubie tez gdy 'ten drugi co ze mna jedzie' nie daje mi spac w najmniej spodziewanym momencie... 'selfish prick' krzyknal Paulie Gualtieri...
Gdzies w miedzy czasie czytam sobie 'Goraczke' Tomka Michniewicza. Niby spoko, przyzwoity jezyk poparty ogromna wiedza, cudowne opisy odwiedzanych miejsc i spotykanych ludzi... ale to jednak nie jest to. Choc wszystko jest na faktach, wiekszosc dla zwyklych smiertelnikow wydaje sie nieosiagalna fikcja. Sprobuj dziecku w Afryce opisac sklep pelen slodyczy i miej nadzieje, ze uwierzy... Po prostu zupelnie inna ksiazka, anizeli 'Samsara', z ktora sie utozsamialem, chcialem byc jak Kaczor, bylem gotowy spakowac plecak i nastepnego dnia odwiedzic farme skorpionow, wypic krew weza z bijacym w srodku sercem zabitego plaza, czy spedzic tydzien w dzungli jedzac ryz z ryzem. Opis backpackerskiego zycia w pelnym tego slowa znaczeniu, 'high life' jak by to powiedziala moja 11-letnia siostra! No wlasnie, czas zaczac sie pakowac...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz