wtorek, 22 maja 2012

Afrykanskie abecadlo cz.1

Opowiadania z Tajlandii, pomimo sporzadzonych notatek i zlozonych obietnic nigdy sie nie doczekaliscie. Opowiadania z Afryki, pomimo jeszcze wiekszej ilosci notatek, tez sie nie doczekacie. Bedzie za to, podzielone na czesci, afrykanskie abecadlo, ktore odda choc w czesci to, co przezylismy na czarnym kontynencie.


Asante Afryka - nie bylo dymu, nie bylo luster, a pan Piotr zostal w domu. Byla za to prawdziwa, dzika Afryka. Dokladnie taka, jak ja sobie wyobrazalem. Biedna, piekna, czasami przerazajaca, z usmiechnietymi dziecmi, z kobietami noszacymi wszystko na glowie. Ale Afryka jest takze zupelnie inna, anizeli mogloby sie wydawac. Dostawy elektrycznosci owszem, sa przerywane, ale nie, az tak czesto, z brakiem dostepu do biezacej wody nie mielismy problemu, a na ulicach widac tez porzadne samochody i ludzi w dopasowanych garniturach. Przepasc miedzy bieda, a bogactwem, jest tutaj zniewalajaca. Anyway, Afryko, dziekuje! Bylo warto!


bonus:
Apteczka - tym razem obylo sie bez powaznych kontuzji. Mlody possal strepsils, ja wysmarowalem sie fenistilem. Nastepnym razem i tak ja zabiore.
Agnieszka - to imie jedynej napotkanej osoby z Polski. W Kampali, w hostelu. Nie zagadalismy, nie bylo mozliwosci.


Banan - 25 lat, 7 miesiecy i 4 dni. Dokladnie tyle minelo, a przynajmniej tak sobie wmawiam, zanim zjadlem, przy aprobacie miejscowych, swojego pierwszego banana. Musialem pojechac po to, az do Afryki. To prawdopodobnie ostatni banan, jakiego sprobowalem.


bonus:
Backpacking - jest po prostu zaj*bisty!


Bukoba - na ulicy po zmroku jest ciemno jak w dupie u murzyna, w piatek po poludniu trudno znalezc tam cos do jedzenia, ale kosciola to pozazdroscilby im niejeden proboszcz z Polski.


Barbra - zarowno recepcjonistka, jak i jej kolezanka, tez Barbra, byly bardzo sympatyczne.
Boda boda - roweroro/motorowe taxi. Podobno nie dozwolone jest brac wiecej niz jednego pasazera. Jechalismy tak w trojke. Z plecakami. Sztuka negocjacji. Albo skapstwo, jak mysla inni. Ale i tak sa lepsi:



Cargo ship - probowalismy nim przeplynac, nie do konca legalnie, z Ugandy do Tanzanii, przez jezioro Wiktorii. Widzialem juz somalijskich piratow, lejacy sie dookola rum, a kapitana z drewniana noga i papuga na ramieniu. Kapitana Henry'ego, ktory mimo usilnych prosb, zarowno z naszej, jak i czlonkow zalogi strony (chyba tez widzieli ten rum!) pozostal nieugiety. Zepsul nam, wymyslony na spontanie plan. Lipa.


bonus:
Ciemnosc - ta po zapadnieciu zmroku jest w Afryce przerazajaca. Brak tam na ulicach lamp, a i ludzie jakos tak od razu, bez blasku slonca, inaczej na Ciebie patrza.
Casablanca - najlepsza imprezownia w Ugandzie. 'Pachnie' jak w Planie B, muza jak w srode w Euphorii, a tapeta jak w Moralist. Czy mozna chciec wiecej?
Chapati - nieraz jedyne, co jedlismy. Jest jak coca-cola, wszedzie.



Deszczowa pora - mialo lac codziennie. Nie wzialem kurtki. Celowo. Nie lubie swojej przeciwdeszczowki. Przez 16 dni padalo cztery razy, trzy razy w nocy. Czwarty, gdy zmoklem, po wyjsciu ze stacji metra, juz w Londynie. 'Londyn, k*rwa'... zaklalby Cezary.

bonus:
Dormitory - tym razem we wspolnej sali spalismy tylko raz, w Kampali, przez dwie noce. Wystarczylo bym pomylil lozka, a zydowka miala nas dosc.
Dar es Salaam - nieoficjalna stolica Tanzanii. W mojej opinii takze nieoficjalna stolica pedalstwa, bo jak inaczej nazwac wciskajacych ci wszystko czarnych, trzymajacych sie za raczki, muslimow w porcie? Nie lubie tego. Wybuchnalem. Znacie historie.
Droga - bywala dziurawa, bywala normalna, taka 'polska'. Widac, ze buduja (uwaga, Chinczycy!) i naprawiaja. Nie jest, az tak zle.



Easy coach - to wlasnie w nim, przez szybe, po drodze z Nakuru do Kampali sie zakochalem. Znacie historie. Poznajcie autokar.


bonus:
Eldoret - nie dojechalismy tam. Pewnie i dobrze, bo podobno nic tam nie ma. Ale nazwa fajna. I do literki pasuje.
Equator - mieszkam niedaleko poludnika zero, na podroz pojechalem w okolice rownika. Nie smieszne, ale tez pasuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz