poniedziałek, 21 maja 2012

Welcome to Miami!

To bedzie dlugi, ciezki post. Nie zrozumiesz go. Nie chcesz, to nie czytaj.

Byl poniedzialek, moze wtorek. Moze sroda, lub niedziela. Na pewno nie czwartek, czy sobota. Nie pracowalem wtedy. Na pewno tez nie piatek, bo ten drugi nastepnego dnia rano spotkal na przystanku Kipera, jechali do Pentela (sam nie czuje jak rymuje...). Mieszkalem na Biziela, u Luizy. Luiza jest w ciazy, ale 'jakos na poczatku'. Wtedy nie byla. W mieszkaniu tez jej nie bylo. Sardynia, wyspiarskie zycie. Teraz raczej na wsi. Przejechalem pare przecznic. Na Gersona wpadl tez Filip ze swoja kurtka brygadzisty. Zmienil sie. Aleksandra bylo jej na imie. Oni zas mieli dwa 'typowe' imiona - George i Roger. Hill i Mason. San Antonio Spurs. Filip zasnal w drugiej kwarcie, my ogladalismy do konca. Wisza mi nieco kasy.

A raczej wisieli. Potrzebowalem takiego zastrzyku adrenaliny. Nadszedl szybciej niz sie spodziewalem. Nino zaatakowal mnie psychicznie i fizycznie w pracy. 'Don't spit on me'... Szybki telefon, wyszedlem trzy godziny przed koncem zmiany. Napisalem formal complain. Albo ja, albo on. Dzisiaj oswiadcze to Ajderowi. Wpadl ten drugi... szoping, burger i Ksiaze, tym razem Albert. Coldharbour Lane. Potem Plan B, ale na szybko. Jeszcze tu wrocimy. Ja smutny, albo szczesliwy, ten drugi jako 'polactwo' albo zly z zazdrosci.

Trzymajac sie wersji Katarzyny, odwiedzilismy 'National', czy 'u Turka', jak mawia Robert. Tym razem obylo sie bez 'promocji'. EB i paluszki z makiem, bo za czipsami ostatnio nie przepadam. Dobrze, ze Morris kupil sobie laptopa. Samsung. Telewizor tez. Didier Drogba przybija mi wlasnie piatke, a Andro krzyknal 'Chelsea'! Zna tez i kibicowal Adamowi Malyszowi. Jest z Chorwacji. W Chorwacji na nartach skacze tylko Urban Zamerik. Najwyzszym szczytem jest Dinar. 1831 m n.p.m. Taka chorwacka 'Biala Gora'. Biegalo sie swego czasu. Przygotowywalo do egzaminu na dzienny AWF. Adam tez biegal, nieco wczesniej. On samemu, ja z Juniorem. On Niedojadl, a ja zostawalem czasami w tyle. Nikt z nas na AWF sie nie dostal. Dostala sie pewna Anna. Na zaoczny. Tam nie ma egzaminow. Podobno kiblowala z basenu.

Zaczelo sie. Dobry stream. Conseco Fieldhouse czuje to. Jest vibe. Na kanapie tez. To nie Los Angeles, nie ma Denzela. Ale jest deja vu. Baron Davis robi jazde, a Zaza Pachulia 'is going to game 7 bejbe!'.


Dwa i pol tysiaca w '07 i tysiac osiemset w '08. Po pierwszej porazce pogralem w tenisa, po drugiej pojechalem po wize do Warszawy. Do wplaty uzylem kredytowki, mam 55 dni na splate. Przerwa, Mlody sikal juz z szesc razy, ja ide po raz pierwszy. A raczej nie wychodze z pokoju, bo lazienka jak zwykle jest zajeta. 'Krzysztof bedziesz chcial wejsc do lazienki? Bo ide sie kapac.'... czemu Renia nie wezmie przykladu z Roberta? A moze to pani Ania znow 'psuje sie od srodka'? Oranga sie zapelnila. Dobrze ze jest jeszcze Apfel Nektar. Bedzie na druga polowe. Renia lubi sie dlugo kapac. Tymbardziej teraz, gdy mamy nowy prysznic. Tylko trzeba uwazac na silikon, bo jest swiezy. A cisnienie takie, ze az skora schodzi. Opalilem sie na Zanzibarze, wiecie o tym. Nie wyglada to dobrze, chyba bede musial poprosic o splate czesci dlugu.

'Who ownes the paint, ownes the series'. To Frank Vogel. W drugiej polowie zostal szkoleniowcem Miami Heat. Albo przynajmniej oddal im swoj 'paint'. Dogonili, przegonili. Zdominowali. We dwoch. No dobra pomogl im Udonis, w czwartej kwarcie. Nawet z jednym okiem. Mike Miller, ulubieniec, ledwo chodzil. Bosh juz w tej serii nie pochodzi. Wygrali to we dwoch. Przeniesli swoje talenty. Zaczeli bronic. Indiana sie zesrala. Goerge Hill oddal mi pieniadze, Roy Hibbert zczejndzowal swoj gejm, a Lance Stephenson sie zadusil. Nie pytajcie o niego. Swiatowy Pokoj nie przybilby mu piatki, nie jest starterem.

Tak jest! Wygrali! Welcome to Miami. Ami Ami.


W Planie B tez nas przywitali. Common mial wszystkich swoich czarnuchow. Jednego mojego czarnucha wczoraj nie bylo. Byli wszyscy inni. Ktos zatanczyl na barze, Wlodi, ze swoja rozowa koszulka, byl krolem parkietu. I co z tego, ze na imie mu Dariusz? Wpadl tez Alle, a pewien wegier sie jeszcze nie zwolnil. Bez niego nie bedzie tam tak samo. On to dopiero jest 'legend'. Zamerdali ogonkami, popatrzyli, popierdol*ili, posluchali i potanczyli... Tym razem nikt nie dokonczyl tego znanego powiedzenia.

Celebrate good times, come on! Jak impreza? Nie wiem, jeszcze nie opowiadali. Ot, taka zwykla niedziela. Troche stresu w pracy, troche siedzenia przed telewizorem i na koncu mily akcent. Pewna inna Ania, ta z wielkiego, ale nie tak duzego jak Londyn, miasta pytala sie o zycie towarzyskie. Wycofuje slowo miernie. Jest dobrze. A przynajmniej wczoraj bylo. I bedzie i dzisiaj. Tysiac na Los Angeles. Kobe Bryant. Na wyjezdzie. I to nie ja! Eddy House pokazal kiedys jak wielkie ma. Co zazdrosc robi z ludzi. A moze ja tez? Is it the only way of getting something from nothing?

Ide. Ajder czeka. Mr Andy tez ma byc. Emocji ciag dalszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz